Obcowanie z Mustangiem Mach-1 jest jak szczepionka z benzyny. Co pół roku powinien przyjmować ją każdy polityk, by uodpornić się na plany wycofania takich samochodów ze sprzedaży w Unii Europejskiej.
Ford Mustang Mach-E – zobacz test
Trochę historii i techniki
Nazwa Mach-1 to nawiązanie do zaprezentowanej w 1969 roku wersji o tej nazwie. Zastąpiła ona w gamie model GT. Pod jej maską pracowały silniki V8 – podstawowym z nich był „351” o mocach od 250 do 300 KM, w opcji montowano także 350-konny motor 428 Cobra Jet.
Tym razem Mach-1 nie zastępuje wersji GT, a ją po prostu uzupełnia. Podobnie jak sprzedawany wcześniej Mustang Bullitt – jest to wersja limitowana, która będzie oferowana przez jakiś czas. Co ją wyróżnia? Z wyglądu m.in. zarezerwowane dla niej kolory, emblematy Mach-1 czarna osłona grilla z imitacjami wlotów powietrza, przekonstruowany zderzak, pasy przechodzące przez wybrzuszoną maskę – słowem tyle, ile jest potrzebne, by nie oszpecić pięknej sylwetki Mustanga, a jednocześnie nadać limitowanej wersji charakterystyczny wygląd.
Ale ważniejsze są tu modyfikacje mechaniczne. A tu znajdujemy dużo zapożyczeń z kolejnej legendarnej wersji auta, czyli modelu Shelby. I tak z odmiany Shelby 350 zapożyczono układ dolotu powietrza, przepustnice o średnicy 87 mm, dodatkową chłodnicę oleju silnikowego oraz podstawę filtra oleju. Przeprogramowano też mapę sterującą silnikiem, wtryskiem, inaczej dostrojono aktywny układ wydechowy, który zakończono czterema końcówkami o średnicy 4,5 cala. Oprócz zmiany charakterystyki pracy silnika wszystkie modyfikacje dały dodatkowe 10 KM. Dzięki temu jednostka V8 o pojemności 5068 cm3 osiąga w Mach-1 moc 460 KM przy 7250 obr./min i dysponuje momentem obrotowym 529 Nm przy 4600 obr./min. No i zapomniałbym o najważniejszym! Mach-1 jest pierwszym oferowanym w Europie modelem z 6-biegową manualną skrzynią TERMEC.
Szybko, ale nie najszybciej
Mach-1 to niewątpliwie bardzo szybkie auto, ale nie jest tak, że bije się on z innymi markami o rekordy przyspieszenia – pod tym względem jest średniakiem wśród aut stricte sportowych. Ale też nie tu tkwi jego urok. Według producenta auto ma przyspieszyć do 100 km/h w 4,8 s (to o 0,1 s lepiej niż standardowy Mustang GT). Podczas pomiarów nie udało mi się zbliżyć do tego wyniku (najlepszy czas to 5,1 s), ale i ten uważam za bardzo dobry. A 160 km/h auto osiągnęło po 11,4 s. Co ciekawe – Mach-1 z automatyczną, 10-biegową skrzynią (tak, taka wersja dla leniuchów też jest w ofercie) – ma wycisnąć „setkę” już po 4,4 s. Szczerze jednak powiem, że nie wyobrażam sobie tego modelu z automatem, więc wolę trochę wolniej, ale samodzielnie zmieniając przełożenia. Tym bardziej, że skrzynia daje niesamowite wrażenia.
Mustang Mach-1 na co dzień
Pobudka! Mach-1 lepiej nie uruchamiać przez 6 rano w wąskich uliczkach. Sąsiedzi mogą nie być zachwyceni. No chyba, że lubią charakterystyczny gang 8-cylindrowego silnika, który w tym modelu podbity jest przekonstruowanym układem wydechowy. Mało Ci? Zawsze możesz przełączyć go w tryb „sportowy” lub na „tor wyścigowy”. Jest zbyt głośno – wybierzesz ustawienia „cichy”. Taki jest Mustang – wszystko sobie można ustawić. Także sposób pracy układu kierowniczego czy parametry napędu. Ale nawet jeżeli wszystko przełączysz na „cicho i komfortowo”, z głośników systemu nagłośnienia B&O będzie lecieć spokojna muzyczka, włączysz grzanie lub wentylację siedzeń, a w nawigacji ustawisz ulubione miejsce podróży, z Mustanga Mach-1 nie zrobisz komfortowego wozidełka na co dzień. Zawsze, w mniejszym lub większym stopniu, w kabinie usłyszysz piękny dźwięk silnika, który przechodzi w symfonię motoryzacyjnych dźwięków, gdy tylko mocniej naciśniesz pedał gazu. I te „przygazówki” przy redukcji! To właśnie działanie skrzyni TERMEC, która dba o to, by zawsze utrzymywane były najbardziej optymalne obroty. A to wszystko jest uzależniające i kusi! I tak naciskamy gaz coraz mocniej, coraz częściej, zmieniamy parametry na bardziej sportowe, próbujemy coraz szybciej ruszać spod świateł, czując się coraz bardziej pewnie. Takie uzależnienie i adrenalina działają, aż do… pierwszego uślizgu tylnej osi! Bo już było zbyt szybko, bo za mocno przycisnęliśmy w zakręcie, bo nawierzchnia była trochę gorsza…
Mustang Mach-1 – dwie drogi
I dalej mamy dwie drogi – albo ignorujemy to ostrzeżenie przechodząc w tryb kierowcy „kamikadze”, albo bierzemy je sobie do serca, zachowując respekt dla auta. Jeżeli zignorujemy je, Mustang prędzej czy później nam tego nie wybaczy i skończy się to jakąś przygodą. Jeżeli zachowamy rozsądek, Mustangiem spokojnie i bezpiecznie da się jeździć na co dzień, czerpiąc wielką radość z jazdy nawet śliskiej nawierzchni (tu pomaga tryb pracy układu napędowego, przygotowany właśnie na takie warunki jazdy). Jest tylko jedna uwaga – trzeba często kontrolować prędkościomierz. Bo naprawdę przy wyprzedzaniu, czy na autostradzie człowiek się nawet nie zorientuje, że na „budziku” ma 200 km/h.
A jeżeli chcesz wykrzesać z auta wszystkie jego możliwości – zapraszamy na tor! Specjaliści z działu Ford Performance postarali się, żeby adrenaliny Ci nie zabrakło. Mówi się, że Mustang to mistrz prostych. Coś w tym jest! Ale w aktualnym modelu już jest dużo lepiej, niż u poprzednika, a w Mustangu Mach-1 – jeszcze lepiej. Wpływ na to ma między innymi przekonstruowany przedni dyfuzor i tylny spojler zapożyczony z Shelby 500. To wszystko daje aż o 22% większy docisk do asfaltu, niż w przypadku standardowego Mustanga. Tak więc jest dużo lepiej, ale do mistrzów zakrętów, jak np. Porsche 911, „Amerykaninowi” nadal brakuje. Z drugiej strony zapewnia „fun” z jazdy nieporównywalnie większy od europejskich odpowiedników. Jest takim pomostem łączącym sport „Made in USA” z tym ze starego kontynentu.
Cena to rzecz względna
Mach-1 kosztuje od 283 710 zł i jest droższy od wersji GT o 56 000 zł. Dla przeciętnego Polaka to cena z kosmosu, ale na tle innych sportowych konstrukcji wydaje się być dumpingowa. Dla przykładu 450-konne Porsche Carrera S to wydatek 612 000 zł! Czy warto dopłacić do Mach-1? Oczywiście, że warto – do limitowanych wersji, takich jak Bullitt czy Mach-1 zawsze warto. Ale jeżeli Cię nie stać, spokojnie możesz kupić „zwykłe” GT – radość z jazdy jest niewiele mniejsza.
Moim zdaniem
Mustang to jeden z tych modeli, który chciałbym mieć. W nowoczesny sposób przenosi nas do świata amerykańskiej motoryzacji naszych rodziców. I oby to robił jak najdłużej, choć przynajmniej na razie europejska przyszłość takich modeli nie wygląda kolorowo. Więc śpieszmy się go kochać i zbierajmy pieniądze, bo taniej już nie będzie!