Rolls-Royce Ghost to nie jest samochód, do którego podchodzisz z miarką. Nie mierzysz czasów przyspieszeń, nie porównujesz elastyczności. Po prostu nie masz ochoty tego robić. Wydaje ci się to bardzo nie na miejscu. Trudno się dziwić. W końcu wsiadasz do ikony, samochodu marki, która kojarzy się z luksusem na najwyższym poziomie. Wyczerpująco o nowej architekturze, danych technicznych i rozwiązaniach nowego Ghosta pisaliśmy szczegółowo w dniu jego światowej premiery. Dziś przed Państwem pełne szczerych emocji wrażenia z pierwszej jazdy nowym Ghostem. Jak było?
Co się stało z nowym Ghostem?
Ghost to mój ulubiony model Rolls-Royce’a. Jak przyznaje producent, to jego największy sukces w całej 116-letniej historii. Nie jest tak onieśmielający i jednoznaczny jak Phantom, w którym siadając za kierownicą, zawsze wyglądasz jak szofer. Tutaj równie dobrze możesz być wożonym, jak i sam prowadzić. I tu, i tu jesteś na właściwym miejscu. Właśnie to jest w nim tak wspaniałe, że będąc pojazdem ultraluksusowym, nie zamyka właściciela w sztucznej bańce i daje mu możliwość poczucia na własnej skórze wszystkich niuansów oraz detali jednego z najwspanialszych aktualnie dzieł motoryzacji. Jeżeli jesteś jednym z klientów firmy Rolls-Royce, masz duży i realny wpływ na to, jaki będzie następny model. Ta firma słucha klientów, a aktualny, najnowszy, świeży i gorący Ghost jest tego namacalnym dowodem. Z poprzedniego Ghosta został tylko Duch Ekstazy na masce.
Granicą jest twoja wyobraźnia
Image Ghosta się zmienił. Samochód odrobinę urósł, ale jest teraz bardziej dyskretny (o ile Rolls-Royce może takowym być), spokojny i mniej ostentacyjny. Designerom udało się, mówiąc pół żartem, uduchowić Ghosta. Samochód ma podkreślać status właściciela, ale nie krzyczeć. Ma mieć klasę, ale być stonowany. Jeśli wybierzesz elegancki granat, zwany tutaj Midnight Sapphire, ten pojazd, jak garnitur w tym kolorze, będzie pasował na każdą okazję. Klient, jeśli ma takie życzenie, może zdecydować nawet o stopniu „metaliczności” lakieru, ale to tylko jedna z niezliczonych możliwości, jakie ma przyszły właściciel, „szyjąc” swój samochód. Rolls-Royce, jak żadna inna firma motoryzacyjna, dba, żeby stopień personalizacji był na najwyższym poziomie. Tutaj nie ma niemądrych życzeń i można być pewnym, że specjaliści z Goodwood do każdego podejdą z identycznym profesjonalizmem i angielskim spokojem.
Samochód dla audiofila
Fotel, na którym zasiada kierowca, równie dobrze mógłby mi służyć w salonie do odpoczynku przy kawie i książce. Zapadam w niego, a moje stopy zanurzają się w wełnianym dywaniku z kilkucentymetrowym włosiem. Są ciekawe detale. Przycisk start/stop znajduje się po lewej stronie, a dźwignia zmiany biegów po prawej stronie kierownicy. Nie mamy zwyczajnej tarczy obrotomierza, jest za to wskaźnik rezerwy mocy. Pamiętajmy, że jeszcze niedawno moc samochodów Rolls-Royce’a określana była jako „wystarczająca”. Multimedia to transformacja doskonałych systemów BMW, a audio Bespoke tworzą jedni z najlepszych inżynierów dźwięku na świecie. Rolls-Royce na moją 2-godzinną podróż przygotował specjalną ścieżkę dźwiękową, która pozwalała posmakować różnych dźwięków i różnych gatunków muzycznych. Chcesz spokoju, wyciszenia i odrobiny romantyzmu? Z głośników, niczym w prywatnej Sali koncertowej, płynie ciepły, głęboki i aksamitny głos Sade. Chcesz energii? Rage Against Machine brzmi, jakbyś siedział razem z nimi w studio. Tutaj pochylono się nad każdym szczegółem dotyczącym dźwięku. Całe wnętrze zaprojektowano pod kątem akustyki. Po to, żeby podczas jazdy nie dochodziły żadne niechciane dźwięki i po to, żeby móc zanurzyć się w idealnych brzemieniach.
Co w tym samochodzie daje największą radość?
Rolls-Royce na każdym kroku łączy klasykę i tradycję z nowoczesnością. Kierownica jest duża i ma przyjemnie cienki wieniec, ale kręci się nią lekko i z wyczuciem. Ghost rusza cicho i dostojnie. Płynie przez warszawskie skrzyżowania, kostkę brukową, tory tramwajowe, studzienki i nierówności. Znam te drogi na pamięć, więc bardziej wiem, po czym jadę, niż to czuję. Można by sobie wyobrazić, że przed kołami biegnie specjalnie oddelegowany, szykownie ubrany angielski lokaj, który przed każdą skazą na asfalcie rozkłada gruby, czerwony dywan. Zawieszenie ze skrętnymi tylnymi kołami zaskakuje też w szybkich łukach, Ghost w każdej sytuacji jedzie stabilnie, jak po szynach. Ghost oczywiście ma też potężną moc. Ten ciężki i spokojny niczym angielski mastiff samochód, dzięki 6,75-litrowemu silnikowi V12 potrafi w ułamku sekundy, przy nieznoszącym sprzeciwu, miękkim, masującym serce każdego fana motoryzacji, szumie silnika zerwać się do sprintu. Osiągi są więcej niż wystarczające. Gigantyczny moment obrotowy (850 Nm) dostępny jest już od 1 600 obr./minutę, a moc to krzepkie 563 KM. Przekroczenie dozwolonych prędkości jest dziecinnie łatwe, ale nie chcesz tego robić. Nie z tego czerpię największą radość, jadąc tym autem. Najprzyjemniej jest sunąć po lokalnych pustych drogach z niewielkimi prędkościami, ciesząc się komfortem, spokojem, zapominając o codziennych problemach i naglących rzeczach do zrobienia.
Dwie twarze Ghosta
Koniec, jak to zwykle bywa przy największych życiowych przyjemnościach, przyszedł stanowczo za szybko. Na osłodę zakończenia po przejechaniu 120 kilometrów posadzono mnie na tylną kanapę i spędziłem fascynujące, dodatkowe 30 minut będąc wożonym po warszawskich ulicach przez „maestra” Andy’ego z siedziby marki w Goodwood. Wszystko po to, żebym zobaczył, że Ghost ma dwie twarze. Doskonałą, kiedy nim kierujesz i bajeczną, kiedy jesteś nim wieziony. Andy prowadził tak, że moja wcześniejsza jazda wydawała mi się kanciasta i niezdarna. Miękko, lekko i niezwykle płynnie. Tak, że pijąc szampana na tylnej kanapie, nie uroniłbym nawet kropli. Dla takich chwil się żyje.