Parkowanie w Warszawie to kłopot. I to spory. Praktycznie dla każdego zmotoryzowanego uczestnika, niezależnie od tego, czy jest przejazdem i musi załatwić sprawę w centrum, czy po prostu mieszka w Warszawie i chce mieć, gdzie zaparkować własne auto. Już w 2019 roku organizacja Miasto Jest Nasze (MJN) postulowała kontrowersyjne dla wielu pomysły na usprawnienie parkowania (a tak naprawdę na utrudnienie życia zmotoryzowanym) w stolicy. Tylko czy o życiu niemal 2 milionów ludzi ma decydować stowarzyszenie nieco ponad 200 aktywistów? Bo póki co ich plan stopniowo jest wprowadzany w życie.
Część pomysłów MJN, jak np. rozszerzenie czasu obowiązywania opłat w warszawskiej SPPN (Strefie Płatnego Parkowania Niestrzeżonego) od 8 do godz. 20 (wcześniej – do 18.) już obowiązuje. Ale MJN dopiero się rozpędza. Zarząd Dróg Miejskich wkrótce (od 6 września br.) rozpocznie pobór opłat za parkowanie na Żoliborzu i Ochocie – ta kwestia została przegłosowana przez Radnych m st. Warszawy w połowie kwietnia. Teraz ruszyły właśnie przetargi na wykonanie analiz i projektów dotyczących obszarów na Saskiej Kępie oraz Dolnym i Górnym Mokotowie, o które to rejony SPPN ma być rozszerzana.
Aktywiści chcą by parkowanie w Warszawie było droższe
Gdy zajrzyjmy na witrynę Miasto Jest Nasze z planem “nowego ładu parkingowego” stolicy włos jeży się na głowie. Owszem znajdziemy tam parę faktów. Np. że w Warszawie zarejestrowanych jest ponad 1,2 mln samochodów (wg GUS). To prawda. Tymczasem w przyszłej strefie płatnego parkowania (z uwzględnieniem wspomnianej Saskiej Kępy oraz Mokotowa), miejsc parkingowych będzie ok. 52 tys. Mało, prawda? Zdaniem MJN sposobem na ich “zwiększenie” jest podniesienie opłat. I bynajmniej nie mówimy o już obowiązujących, nowych (od 4 stycznia br. – pisaliśmy o tym szczegółowo) stawkach za parkowanie, ale o dalszym – drastycznym ich podniesieniu. Obecnie opłata minimalna w SPPN to 50 groszy – starczy na 10 minut postoju. Godzina to 3,90 zł, druga – 4,60 zł, trzecia 5,50 zł – każda kolejna, jak pierwsza. MJN chce by opłata za pierwszą, drugą i trzecią godzinę wynosiła odpowiednio: 7 zł, 8 zł i 9 zł.
To jednak nie wszystko: obecnie abonament dla posiadacza auta mieszkającego na terenie objętym SPPN wynosi 30 zł rocznie. MJN proponuje “preferencyjny” (tak to nazywają) abonament dla osób mieszkających i płacących PIT w Warszawie w cenie 30 zł, ale miesięcznie! Jak łatwo policzyć oznacza to podwyżkę o 1200%. Oznacza to, że warszawski podatnik, utrzymujący ratusz i łożący na miasto ze swoich podatków w ramach “preferencji” będzie płacić rocznie za abonament na parkowanie w SPPN (który – przypomnijmy – absolutnie nie daje miejsca, zwalnia jedynie mieszkańca z opłaty, a i to wyłącznie w określonym rejonie blisko miejsca zamieszkania) jakieś 360 zł. Hola, hola – ktoś tu się zapędził. Warszawa to nie Singapur.
Drenaż kieszeni jak odpowiedzialność zbiorowa
Drenaż kieszeni wszystkich nie stworzy magicznie nowych miejsc parkingowych, jak piszą aktywiści MJN na swojej stronie: “Prawdziwą plagą jest nielegalne parkowanie – zastawianie chodników, dróg dla dla rowerów czy niszczenie trawników.“. Tak, zgadzamy się, my też mieszkamy w stolicy i często obserwujemy rażące łamanie przepisów przez kierowców, nie tylko w kwestii parkowania, ale to nie my jesteśmy od wymierzania sprawiedliwości, a propozycja MJN to nic innego jak narzucenie odpowiedzialności zbiorowej wszystkim, bo część kierowców “niszczy trawniki i zastawia drogi dla rowerów”. Zapachniało PRL-em…
Można się wściekać na popełniających parkingowe wykroczenia kierowców, ale w demokracji istotna jest wola większości, a nie dyktat aktywistów, niezależnie od tego jakimi przesłankami się oni kierują. Parkowanie w Warszawie jest problemem, ale powiększenie stref SPPN nawet na całą stolicę nie rozwiąże problemu, za to na pewno obciąży kieszenie mieszkańców – i zwiększy wpływy miasta, czy również aktywistów? Tego nie wiemy.