Po zakończonym niedawno Kongresie Nowej Mobilności 2021 można wnosić, że oto Polska staje się istną mekką elektromobilności, potęgą wodorową, krajem, w którym – tu zacytujemy Ministra Klimatu i Środowiska, Michała Kurtykę, wypowiadającego się na KNM 2021 – “prędkość zmian w sektorze elektromobilności jest imponująca“. Świetnie, tylko skoro jest tak dobrze, czemu jest tak źle?
Zacznijmy od wodoru
Wodór to ciekawy pierwiastek – występuje najczęściej we wszechświecie, jego zasoby są wprost nieograniczone, można go spalać w silniku spalinowym, może on też być źródłem energii dla ogniw paliwowych i tym samym silników elektrycznych. To nic nowego.
Swoją eksperymentalną flotę aut spalinowych napędzanych wodorem (choć zachowano możliwość użycia zwykłej benzyny) już w 2000 roku zaprezentowało BMW. BMW 750hL było prototypem wyposażonym w potężny silnik spalinowy V12 o monstrualnej wedle dzisiejszych standardów pojemności 5,4-litra. Silnik ten spalając wodór emitował parę wodną, ani grama dwutlenku węgla, choć – niestety – odrobinę tlenków azotu. Mimo, że spalinowy, był bezemisyjny węglowo (na wodorze), jednocześnie umożliwiał spalanie klasycznej benzyny (auto miało dwa wlewy paliwa). I co? Jak widać, mimo upływu ponad dwóch dekad wodorowych “siódemek” na drodze brak, a wszystkie egzemplarze wodorowych E38 poza jednym – zniszczono.
Kolejną metodą wykorzystania wodoru w transporcie jest ta wykorzystywana w najpopularniejszym modelu wodorowym świata, produkowanej seryjnie Toyocie Mirai, czyli auto elektryczne z energią pozyskiwaną z zasilanych wodorem ogniw paliwowych. Ani jedna osoba prywatna w Polsce nie kupiła takiego samochodu. I trudno się temu dziwić.
20 lat później w Polsce jeździ niespełna 60 aut na wodór
W Polsce liczba aut wykorzystujących wodór na koniec sierpnia 2021 wynosi… 59 egzemplarzy. To mniej niż liczba samochodów znajdujących się pod jednym większym blokiem w dużym mieście. Z tego olbrzymia większość (co najmniej 40 egzemplarzy) to flota wodorowych modeli Toyota Mirai zakupionych przez jedną ze spółek należących do Zygmunta Solorza-Żaka. A ile jest dziś publicznych stacji tankowania wodorem w Polsce? Zero. Gdzie zatem tankują egzemplarze Mirai Solorza-Żaka? Biznesmen po prostu zbudował własną stację tankowania wodorem.
I choć dyskutanci uczestniczący na KNM 2021 w panelu “Wodór w transporcie – perspektywy rozwoju i bariery do pokonania” zdawali sobie sprawę z mizernej liczby aut wodorowych i faktycznego braku stacji tego paliwa, to śmiało snuli wizje dynamicznego rozwoju i wdrożenia “polskiej strategii wodorowej”. Zapowiedziano też przyszłe podpisanie tzw. Porozumienia Wodorowego, którego sygnatariuszami mają być m.in.: rząd, branża (w tym PSPA) oraz jednostki naukowo-badawcze.
Wszystko pięknie, ale nieodmiennie mamy wrażenie, że od dyskusji, stacji wodorowych i floty wodorowej nam nie przybędzie. Dyskusje są ważne, ale nie poparte żadnymi konkretnymi deklaracjami, niewiele znaczą. Porozumienie Wodorowe? Świetnie! Tylko nieśmiało przypominamy, że w 2016 roku weszło w życie Porozumienie Paryskie, najbardziej ambitny akt politycznej woli walki ze zmianami klimatycznymi. Efekt? Po trzech latach wejścia w życie rzeczonego Porozumienia, w 2019 roku emisje były najwyższe w historii (36,8 Gt). Dopiero pandemia wymusiła spadek emisji o 5,8 proc. w stosunku do 2019. Przypominam: natura nie negocjuje, a prawa fizyki działają bez względu na opinie dyskutantów.
No to może z elektrykami jest lepiej?
Tak, to prawda, jest lepiej. Bezemisyjny transport drogowy w Polsce to przede wszystkim samochody typu BEV, czyli auta z silnikami elektrycznymi, czerpiącymi prąd z akumulatorów, a nie wodoru i ogniw paliwowych. Według Licznika Elektromobilności prowadzonego przez PSPA obecnie (stan na koniec września 2021) po polskich drogach porusza się 15 255 aut wyłącznie elektrycznych. Dla porównania wszystkich aut na naszych drogach (wg danych autobaza) jest ponad 24 miliony!
Tymczasem minister Kurtyka podczas KNM 2021 powiedział “Liczymy, że dzięki prowadzonym w ramach programu „Mój Elektryk” działaniom, liczba samochodów elektrycznych w Polsce potroi się. Realizujemy też program „Zielony Transport Publiczny”, w przypadku którego nabór wniosków w pierwszej fazie ze względu na ogromne zainteresowanie został zamknięty po 14 dniach. We wrześniu br. ruszył nabór wniosków w drugiej fazie programu, której budżet wynosi 1 mld zł z przeznaczeniem na dotacje oraz 200 mln zł na pożyczki“
Rozumiecie? Liczba aut elektrycznych w Polsce się potroi, co oznacza, że – licząc według dzisiejszego stanu – w wyniku działania programu wsparcia “Mój elektryk” na polskich drogach będzie jeździć jakieś 45 tysięcy “elektryków”. Wzrost o 300 procent świetnie wygląda w tabelkach, ale jeżeli chodzi o emisje liczą się wartości bezwzględne. Program Mój elektryk (a przynajmniej nabór wniosków od osób fizycznych) potrwa do 30 września 2025 roku. To cztery lata. Przez te cztery lata liczba elektryków się potroi. Wow! Dla porównania tylko w jednym, pandemicznym roku 2020, sprowadzono do polski mimo szalejącego koronawirusa i mnóstwa obostrzeń prawie 850 tys aut. Oczywiście spalinowych. To liczba większa od całkowitej liczby nowych aut elektrycznych zarejestrowanych w Europie w 2020 roku. Może Izera zwiększy liczbę elektryków w Polsce? Cóż, to pytanie pozostawmy bez odpowiedzi…
Porównywanie liczby deklarowanego przez ministra Kurtykę wzrostu polskiej elektromobilności z potencjałem prywatnych importerów samochodów używanych (sprowadzających – nazwijmy rzecz po imieniu – stare auta; ich średni wiek to 12 lat) może co najwyżej budzić uśmiech politowania. Stan polskiej elektromobilności? Ten realny możemy skomentować znalezionym w Sieci zdjęciem:
A w przyszłym tygodniu zajmiemy się więcej wodorem. Które – jak każde paliwo i każda związana z nim technologia ma swoje niepodważalne zalety, ale i wady.