Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Subskrybuj
Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Japonia Włodarza. Top 5 największych dziwów motoryzacyjnych z Japonii

Japońska motoryzacja kryje wiele ciekawostek, które nawet dla miłośników aut z Kraju Kwitnącej Wiśni mogą być zaskakujące. Dzisiaj postanowiłem Was zaskoczyć, a przynajmniej taką mam nadzieję. Zapraszam na Top 5 dziwnych dziwów prosto z Japonii. Oczywiście są to dziwy motoryzacyjne!

Skyline z LPG!

Nissan Skyline
Nissan Skyline C10 z lat 1968-72 miał wlew gazu ukryty pod klapką, tuż przy wlewie paliwa (fot. Nissan)

Nie, nie chodzi mi o te kilka egzemplarzy (ostatnio np. R33, wystawiony w Polsce), które ktoś przerobił w stacji montażu gazu. Jest dużo grubiej, bo Skyline miał w swojej historii fabryczną wersję z instalacją gazu! Tak, zupełnie, jak Dacia, czy Skoda, tylko dużo wcześniej niż te europejskie marki. Jak bardzo dziwnie to nie brzmi, warto zdawać sobie sprawę, że w Japonii Skyline to nie tylko topowe wersje oznaczone przez producenta GT-R. Skyline to trochę takie nasze, europejskie BMW, ale zaraz, zaraz, BMW przecież nigdy gazu nie miało! A Sky i owszem. Prawda jest jednak taka, że dość dawno, bo w generacji C10 produkowanej w latach 1968-72, ale zawsze. C10 pewnie jest Wam znany z wersji GT-R (po raz pierwszy w historii modelu), którą zwyczajowo nazywa się Hakosuka. Dzisiaj to niezły rodzynek, wart już kolosalnie dużo pieniędzy, ale kto wie, czy wersja z fabrycznym LPG nie jest rzadsza. Nissan oferował ją bowiem jedynie w taksówkach C10. Nawet wlew gazu był schowany za klapką od paliwa, tak jak się to często czyni obecnie. Fabryczne LPG miały także dużo późniejsze bliźniacze modele Nissana: Gloria i Cedric (Y30). To też bardzo ciekawy przykład, bo z instalacją gazu połączono tu silnik serii RB. Co prawda tylko wolnossące RB20P, ale jednak jest to słynny sześciocylindrowy silnik, znany wszystkim miłośnikom japońszczyzny.

Dziwne Subaru

Subaru Traviq
Opel/Vauxhall Zafira=Subaru Traviq (fot. Subaru)


Nie, nie będę tu pisał o Saabie. Jest dziwnym Subaru, ale jest coś jeszcze grubszego. Japończycy jak wszyscy czasem bawią się w przyklejanie znaczków, nie do swoich modeli, zwłaszcza jeśli chodzi o samochody dostawcze, oferowane w Europie. To wszystko nic. Na swoim rynku Subaru oferowało samochód o nazwie: Traviq. Tak, Zafira była sprzedawana ze znaczkiem Subaru. Napisałbym Opel, no ale biorąc pod uwagę, po której stronie ma kierownicę, trzeba go chyba nazwać Vauxhall! Aż chciałoby się napisać XD. Co to za pomysł, aby oferować Zafirę jako Subaru, nie wiem. Na tym nie koniec jednak tej fantastycznej historii, bo z tego wszystkiego doszło do protestów dilerów Opla z Japonii, którzy oferowali swoje Zafiry ze znaczkiem Opla na masce drożej. Traviq nie było bowiem produkowane w Europie, tylko w Tajlandii, gdzie koszty produkcji były niższe i co za tym idzie, można je było sprzedawać taniej niż Opla Zafirę – co za bałagan! Niestety jakość Traviq była niższa, pod maską nie było bokserów, a napęd przenoszony był tylko na przednią oś. No sukces to nie był, ale ja mam wciąż takie małe marzenie, żeby sobie kiedyś kupić Vauxhalla, założyć mu znaczki z Traviq’a i wbić na jakiś polski zlot plejad! Albo jeszcze lepiej dorwać jeden z 12 tys. wyprodukowanych egzemplarzy najdziwniejszego Subaru w historii, ale to chyba totalnie nierealne.

AMG, ten tuner od Meroli

Mitsubishi Galant AMG
Mitsubishi Galant AMG. Czyż nie wygląda pięknie? (fot. Mitsubishi)

No właśnie nie tylko. Okazuje się, że AMG tuningowało też… Mitsubishi! To jedyny przypadek w historii, że jakiś Niemiec podpisał się na silniku auta z Japonii (to oczywiście nie prawda, bo wtedy były tylko dokładki z napisem AMG, a nie podpis na silniku). Co ciekawe AMG pogmerało aż w dwóch modelach Mitsu. Pierwszym z nich jest Galant AMG (E33A) produkowany przez rok od października 1989 roku do października roku następnego. Ten model był oferowany (oczywiście nie w wersji AMG) w Europie. Drugi to już totalny odpał, bo AMG stuningowało model, którego nawet u nas nie było. JDM-owe AMG to Mitsubishi Debonair V3000 Royal AMG (1986–89). Royal AMG! Jak to się nazywa. Galant napędzany był silnikiem 4G63 o mocy 170 KM, miał napęd na przód i oczywiście kierownicę z prawej strony. Czarny lakier, nakładki z napisami AMG na nadwoziu i to wnętrze. Wiem, że już wpisujecie go na japońskich wyszukiwarkach aukcji. Niestety powstało tylko 500 egzemplarzy. Debonair miał nieco więcej szczęścia, bo dłużej go produkowano i podobno na rynek trafiło 1500 sztuk wersji AMG. Mimo tego, że w połowie lat 80. ubiegłego wieku w Japonii nie słychać było jeszcze o kryzysie, limuzyna Mitsubishi nie została jakoś grubo zmotana. Ba, nie została zmotana niemalże w ogóle. AMG pozostawił większość seryjnych elementów odpowiedzialnych za to, że fura zaiwania. Silnik miał wciąż 150 KM, a zawieszenie fabryczne, dość miękkie nastawy. Za to AMG dało tu pakiet aero, kierownicę i kilka napisów. Nie zmieni to faktu, że jest to bardzo nieoczywisty japoński model, stuningowany przez tunera kojarzonego z zupełnie inną marką (w czasie współpracy z Mitsubishi, AMG nie należało oczywiście jeszcze do Mercedesa).

Transport wymyślony na nowo

Motocompo
Motocompo. Skuter stworzony tak, żeby zmieścić się bagażniku Hondy City (fot. Honda)

Na początku lat 80. ubiegłego wieku Honda wykazała się niezłym wizjonerstwem. Stworzyła bowiem skuter, który idealnie mieścił się w bagażniku miejskiej Hondy City. To był wstęp do kombinowanego transportu, w zatłoczonych miastach. Jak na wizjonerstwo przystało, okazał się niewypałem, a dzisiaj dwusuwowe Motocombo (bo tak się nazywa ten jednoślad) osiągają zawrotne ceny. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego napisałem, że to wizjonerstwo? To proste, każdy, kto użytkował elektryczny samochód i gdzieś nim pojechał poza miejsce zamieszkania, wie, że naładować się da, ale dobrze jest mieć czym odjechać z miejsca ładowania na te parę godzin! Sam widziałem zestaw Nissan e-NV200 plus elektryczna hulajnoga, która właśnie w taki sposób została wykorzystana przez właściciela. Niestety Motocompo jest zwykłym dwusuwem, a do tego sporo ważącym (ok. 40 kg), była to więc śmiała wizja, ale niestety tylko odpał. Moim zdaniem najlepiej wygląda w zestawie z usportowioną wersją City, która nazywa się jakże pięknie Turbo.

Stalowe felgi, zawsze na propsie

Mistubishi Lancer Evo III
Mistubishi Lancer Evo III (fot. Mitsubishi)

Wiecie, jakie są najbardziej pożądane stalowe felgi w Polsce? Oczywiście szeroka stal z Opla, idealna rzecz na driftujące po śniegu BMW E36. Normalnie jednak stalaki w sportowym aucie nikogo nie kręcą. Czy aby na pewno? Jeśli jesteś kolekcjonerem Mitsubishi Lancer Evo, to najbardziej pożądane wersje RS wychodziły z fabryki na stalowych felgach. Oczywiście nikt ich tak nie zostawiał, bo RS było wersją przeznaczoną do sportu i rajdowe teamy szybko zmieniały stalowe felgi i małe hamulce na coś bardziej odpowiedniego. RS-y nie miały też zwykle klimatyzacji (chociaż nie wszystkie) i były gorzej (to da się gorzej?) zabezpieczone przed korozją. Dzisiaj widok Evo na stalowych felgach to znak, że macie do czynienia z czymś wyjątkowym. W Polsce jeszcze nie tak dawno była spora kolekcja Lancerów Evo RS, ale właściciel ją niestety wyprzedał. Co ciekawe na stalowej feldze można było kupić też np. Subaru BRZ pierwszej generacji. Wersja RA miała nie tylko stal i specjalne chłodzenie hamulców przez otwory w przednim zderzaku, ale też klatkę bezpieczeństwa – to tak, żeby nie było złudzeń, do jakich celów ją przeznaczono.

Total
6
Shares