Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Subskrybuj
Subskrybuj nas

Zapisz się na nasz newsletter

Samochody, które wyginęły jak dodo

Te auta już prawie wyginęły. Sprawdź, czy nie masz któregoś w garażu.

Kolekcjonowanie samochodów nie musi oznaczać posiadania konta w szwajcarskim banku, zapchanego milionami franków. Nie musi oznaczać aukcji w Monako ani paradowania na konkursach elegancji. Tak się składa, że wskutek niesprzyjających zjawisk historycznych pewne modele bardzo banalnych samochodów okazują się rzadsze od Ferrari F40…

Przez kilka poprzednich dekad zmieniały się gusta, zmieniały się potrzeby społeczne i pewne modele samochodów odchodziły w zapomnienie. Wstydzono się nimi jeździć, słusznie bądź niesłusznie, i gdy siedemnasty albo osiemdziesiąty piąty niechlujny właściciel przestawał nimi jeździć, spychano je do rowu albo od razu złomowano. Tak z europejskiego parku maszyn zginęły setki tysięcy egzemplarzy aut, które czterdzieści lat później z różnych powodów stały się pożądanymi klasykami. Tylko że… nie było ich skąd wziąć, bo, nielubiane, zgniły dużo wcześniej.

Tak się stało w Polsce z całą masą Warszaw czy Syren, w Anglii z Austinami Allegro, we Francji z Renault 15 czy 17. Gdy ludzie poczuli, że tych aut im żal, było już za późno – stały się rzadsze od jednorożców. Oto kilka modeli aut, które na pewno mogą już tylko drożeć – tak niewiele ich zostało.

Opel Manta

Opel Manta GSi (fot. materiały archiwalne producenta)

Los zbieżny z losem ptaka dodo Manta zawdzięcza przede wszystkim wizerunkowi, zbudowanemu częściowo na bazie tzw. Manta-Witze, anegdot rozprawiających się bezlitośnie z kierowcami tego modelu, traktowanymi gorzej niż dziś są traktowani w żartach mieszkańcy Kraśnika, a wcześniej Wąchocka. Nie dbano o Manty i pozwolono im wyginąć. Teraz znalezienie dobrej Manty, której nikt nie poddał obrzydliwemu tuningowi, graniczy z cudem. Dobre egzemplarze to wydatek ponad 20 tysięcy euro, a rzadkie egzemplarze homologacyjnej serii Manta 400 kosztują nawet więcej.

Alfa Romeo Alfasud

Alfa Romeo Alfasud (fot. materiały archiwalne producenta)

To wina Rosjan. Nie, poważnie. Ówczesny rząd Włoch zmusił lokalnych producentów do kupowania walcowanej stali, importowanej ze Związku Sowieckiego. I ten sam Związek Sowiecki jednocześnie przez swoich agentów w związkach zawodowych, dążąc do osłabienia gospodarek Zachodu, namawiał robotników we włoskich fabrykach do strajków. Zespawane, pozbawione jakiegokolwiek zabezpieczenia nadwozia wytaczano na wózkach za fabryką nieopodal Neapolu, osiadała na nich słona mgła płynąca znad morza, a potem je lakierowano. Nie zmienia to faktu, że znajdujący się w idealnym stanie oryginalny Alfasud z nisko zamontowanym silnikiem typu bokser prowadzi się tak dobrze, że w porównaniu do niego dzisiejszym hatchbackom z zazdrości przepalają się bezpieczniki od niewyłączalnego ESP.

Opel Monza

Opel Monza (fot. materiały archiwalne producenta)

Wielkie, dystyngowane coupe Opla na bazie Senatora nie było szczególnie popularne, gdy było produkowane, ale jeździło z prawdziwą klasą – wiem to na pewno, bo miałem własną Monzę. Niestety z czasem auta, głównie w Niemczech, trafiały do coraz mniej zamożnych i coraz mniej schludnych właścicieli, którzy o nie totalnie nie dbali. Dobra Monza to dziś ponad 12 tysięcy euro, ale daje komfort jazdy, o którym posiadacze najnowszych aut na twardych “sportowych” zawieszeniach mogą tylko pomarzyć. Ma, tak jak Senator i Rekord z tej samej epoki, pewne usterki o charakterze strukturalnym, ale istnieje wiedza, jak im zaradzić. Aksamitny komfort jazdy za niewielkie pieniądze.

Fiat Ritmo

Fiat Ritmo (fot. materiały archiwalne producenta)

Gdy w 1978 roku Włosi pokazali Ritmo, ludzi zatkało. Nowatorskie w formie auto miało okrągłe klamki i dużo zewnętrznych elementów z nowych wtedy tworzyw sztucznych – wyglądało jak z filmu science-fiction. W dodatku nie najgorzej jeździło. Niestety radziecka stal przyczyniła się do wyginięcia i tego gatunku. Dziś nieliczne ocalałe egzemplarze są dość poszukiwane, szczególnie najszybsze wersje 125 TC oraz 130 TC.

Volkswagen Scirocco

Volkswagen Scirocco (fot. materiały archiwalne producenta)

Proste sportowe coupe z czasów, gdy samochody jeszcze mogły być naprawdę lekkie. Volkswagen Scirocco pierwszej generacji, bo takie egzemplarze (i to bez ohydnego pseudotuningu) stały się rzadsze od banknotów trzydolarowych, naprawdę przyjemnie jeździ. 800-kilogramowy wóz nie rozpędza się od zera jak dzisiejsze turbodoładowane hatchbacki, ale zachęca do płynnej, czystej jazdy. Najlepsze egzemplarze kosztują ponad 20 tysięcy euro: nigdy nie będą warte tyle, co Ferrari Testarossa, ale równie rzadko ich właściciele zobaczą w mieście identyczne auto.

Citroën GS

Citroën GS (materiały archiwalne producenta)

Samochód mocno nowatorski i szalenie przyjemny w prowadzeniu, dziś niezmiernie rzadki. Hydropneumatyczne zawieszenie, chłodzone powietrzem silniki typu bokser, wspaniale aerodynamiczna karoseria – jeszcze kilkanaście lat temu zdawały się gnić na poboczach dróg wielu krajów Europy. Dziś, gdy Citroën nie produkuje już żadnego modelu z hydropneumatycznym zawieszeniem, zyskały na popularności, tak samo zresztą, jak CX. Pracochłonny do odrestaurowania ze stanu beznadziejnego, być może tym właśnie zniechęcał wcześniej kolekcjonerów. Najrzadszy i konkretnie drogi jest model Birotor, napędzany silnikiem Wankla. Według stanu na dziś, na przykład w całej Wielkiej Brytanii zarejestrowanych pozostaje tylko 7 sztuk Citroëna GS i ponad tysiąc sztuk Ferrari 458…

Zatem zanim pozbędziecie się z garażu starego, niemodnego, niewiele wartego samochodu, zastanówcie się chwilę. Może kiedyś będziecie tego żałować.

Zdjęcia: archiwa producentów, Newspress, Wikimedia Commons

Total
22
Shares