We wtorek 15 września 2020 roku wicepremier Jadwiga Emilewicz zapowiedziała, że rząd rozważa podwyższenie akcyzy na samochody używane, czy to oznacza koniec aut używanych? Faktem jest, że w Polsce liczba aut nowych rośnie, ale większość tych zakupów dokonywanych jest przez firmy. Przeciętny Kowalski dalej rozgląda się za znacznie tańszym autem używanym. Co warto zrobić zanim kupisz używane auto?
Kierowanie się pragmatyzmem i rozsądkiem to złota zasada. Jeżeli budżet domowy nie umożliwia zakupu auta nowego, używany pojazd to jedyna opcja. W tym momencie jednak wkraczamy na niebezpieczny dla wielu nabywców grunt. Jak ustrzec się przed nietrafionym zakupem? Według danych Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego w 2019 roku Polacy sprowadzali głównie starsze auta. 54,5 proc. zarejestrowanych po raz pierwszy w Polsce aut używanych miało w momencie rejestracji więcej niż 10 lat.
Taka podaż oznacza, że właśnie na tak wiekowe auta jest popyt. Powód jest zrozumiały – cena. Wielu też argumentuje, że woli większe, wygodniejsze i bardziej komfortowe, używane auto, od nowego autka klasy A. Co prawda ten argument ma pewną wadę, bo akurat najtańszym autem nowym w Polsce wcale nie jest wcale auto segmentu A, wykazaliśmy to w naszym materiale pt. “10 najtańszych aut w Polsce – na co możemy liczyć?” – najtańszym (od 35 700 zł) nowym autem jest Dacia Logan. To samochód większy od miejskich maluchów, wybór jak najbardziej pragmatyczny dla osób, które boją się “wejścia na minę” w postaci nieudanego egzemplarza używanego. Niemniej większość decyduje się właśnie na auto używane. Najlepiej klasy premium. Dowodzi tego choćby popularność modelu Audi A4 – najczęściej sprowadzanego auta w Polsce w pierwszym półroczu 2020 roku (dane za IBRM Samar).
1 – zawsze warto pogadać
Dziś nie jeździ się już na giełdy, auta pierwszego wyboru wyszukujemy najczęściej w internecie. Znak czasów. Wybór jest olbrzymi. Na przykład w jednym z popularnych serwisów internetowych z ogłoszeniami, ograniczając górny pułap ceny do kwoty 35 tys. zł (czyli mniej niż najtańsze nowe auto w Polsce), otrzymamy sporo ponad 80 tysięcy ofert! Oczywiście od razu warto odrzucić pojazdy “uszkodzone” (naprawa nie opłacała się sprzedającemu) i – bach! – liczba ofert maleje o połowę. Magia. Jeżeli chcecie kupić auto używane, które jeszcze posłuży, to radzimy też odsiać najtańsze oferty, takie za 1000 czy 2000 zł. Dlaczego? Wyjaśnialiśmy to już w naszym przeglądzie sensownych aut używanych do 5000 zł, do którego lektury zachęcamy.
Po wstępnym odsianiu uważnie przeglądajmy ogłoszenia, gdy już trafimy na preferowany przez nas model (każdy z nas ma jakieś preferencje), wtedy niezależnie od tego jak bogata jest treść ogłoszenia warto zadzwonić i porozmawiać ze sprzedawcą. Warto pytać nawet o rzeczy, które formalnie są opisane w ogłoszeniu, ważne jest nie tylko co mówi sprzedawca, ale jak mówi. Jeżeli na nasze grzeczne pytania sprzedawca reaguje opryskliwie i jest zirytowany “bo wszystko jest w ogłoszeniu” – darujmy sobie tę ofertę, niezależnie od tego jak “pięknie” wygląda auto na zdjęciach. Z drugiej strony, jeżeli osoba po drugiej stronie słuchawki śmiało odpowiada na wszelkie pytania i nic “nie kręci” (to naprawdę da się usłyszeć!), możemy się umawiać na oględziny. Tylko pamiętajmy – weźmy ze sobą kogoś! Nie musi to być guru motoryzacji, wystarczy, że będzie to osoba zaufana, emocjonalnie nie związana z naszą decyzją. Chłodne spojrzenie z zewnątrz na transakcję naprawdę może pomóc. Ten brak przywiązania emocjonalnego jest bardzo ważny, dlatego nie bierzmy ze sobą kolegi, który dzieli z nami pasję do aut wymarzonej marki.
2 – oględziny zewnętrzne, nie tylko ruda
Gdy już zobaczymy auto na własne oczy, przyjrzyjmy mu się z daleka, najlepiej w słońcu, czy odcień lakieru jest wszędzie taki sam? Miejmy cały czas na uwadze, to co już wiemy o ewentualnych naprawach. Kupując kilkunastoletnie auto nic złego w tym że auto miało jakąś drobną przygodę (kto nie miał?), istotne jest czy to co zobaczymy pokrywa się z opowieścią sprzedawcy – uwaga, nie dajmy się mu prowadzić, sami obejrzyjmy dokładnie. Na idealną powłokę lakierniczą nie ma co liczyć, wręcz taka jest podejrzana. No chyba, że natrafimy na auto prawdziwego pasjonata, ale tego typu pojazdy są zwykle droższe od innych aut tej samej marki i tego samego rocznika, a i sam sprzedawca chwali się wtedy swoją opieką nad autem – uwierzcie nam, pasjonatów można poznać. Niemniej podmalowywania czy drobne eksploatacyjne odpryski (np. na kantach drzwi – tzw. “parkingówki”) i zarysowania w starym aucie to normalne. Z drugiej strony nic nie usprawiedliwia fuszerki i maskowania metrową szpachlą kolizyjnej historii pojazdu.
Miernik lakieru? Jak macie dostęp do takiego sprzętu, to warto go użyć, tylko należy go używać mądrze. Nie interesuje nas wartość bezwzględna grubości powłoki – ta może być różna (przyjmuje się, że nie powinna być niższa niż 100-150 mikronów), bo nie ma żadnych norm, które by to określały, zresztą niektóre auta były grubiej malowane już w fabryce (zwłaszcza gdy na linii montażowej wykryto drobną wadę). Istotne jest by powłoka była podobna na symetrycznych elementach nadwozia. Duże różnice sygnalizują naprawę.
No i rdza. Bąble nad wyglądającymi na wymieniane nakładkami na progach? Rzecz podejrzana, pod nakładkami może być masakra, a wiadomo, że tych w trakcie oględzin nikt nam nie pozwoli zdjąć. Z zewnątrz możemy też ocenić elementy eksploatacyjne, np. stan i wiek opon, markę (często pokazuje ile serca właściciel wkładał do auta, ktoś kto na aucie klasy premium założył najtańsze możliwe “chińczyki”, które w dodatku mają 6 lat, bardzo możliwe, że sprzedaje zaniedbanego trupa), stan reflektorów, stan tarcz hamulcowych, stan felg – elementów, które “mówią” – ba, wręcz “krzyczą” jak traktował auto były właściciel jest naprawdę wiele.
Warto otworzyć bagażnik i wszystkie drzwi, ale nie po to by podziwiać wnętrze (do tego zaraz dojdziemy), lecz po to, by sprawdzić wszelkie mocowania, łączenia elementów, odstępy pomiędzy poszczególnymi (szczególnie symetrycznie rozmieszczonymi) elementami nadwozia. W bagażniku zajrzyjmy pod wykładzinę i przyjrzyjmy się blaszanej podłodze. Dziwne wygięcia? Niefabryczne spawy? Inny lakier? Auto miało przygodę i nie była to “lekka parkingowa stłuczka”. Na wszelkiego typu listwach, nakładkach, nadkolach czy elementach plastikowych da się zauważyć ślady lakierniczych niedoróbek (np. lakiernikowi nie chciało się zdejmować niektórych elementów). W razie wątpliwości pytajmy właściciela i słuchajmy odpowiedzi. Tak długo jak mamy szacunek do drugiego człowieka nie powinniśmy być brani za natrętów, pamiętajmy by unikać osobistych wycieczek “a tutaj to Pan kiepsko pomalował” (już pomijamy słynne “ale ktoś Panu to sp….ił”). Lepiej po prostu zapytać co było w danym miejscu naprawiane. Krótko, rzeczowo i na temat. Bez komentowania – gromadzimy informacje o aucie, to nie debata polityczna.
3 – zaglądamy do środka + elektronika
Nawet ponad dziesięcioletnie auto klasy premium może być bardzo mocno nasycone elektroniką. Warto sprawdzić jej działanie przed zakupem. Sterowanie szyb, lusterek, centralny zamek, działanie pilota, działanie nagłośnienia, radia, hamulec pomocniczy (w wielu autach już był elektryczny). Po prostu sprawdźmy wszystko co się da sprawdzić. Z tej elektroniki będziemy później korzystać my, a nawet błahy problem z niedziałaniem np. elektrycznego opuszczania jednej z szyb może oznaczać drogi problem ze sterownikiem elektroniki auta. A to oznacza koszty!
Obowiązkowo pamiętajmy o klimatyzacji. Ileż to razy słyszeliśmy bajkę “działa, ale nie nabita” – elementarny brak logiki, najczęściej skrywający znacznie poważniejsze (i droższe!) problemy z awarią sprężarki łącznie. Kompleksowa naprawa klimatyzacji może kosztować 1000 zł, a gdy do tego trzeba będzie wymienić sprężarkę to co najmniej drugie tyle. Gdy układ klimatyzacji jest skorodowany naprawa przestaje się opłacać (bo ktoś “długo nie nabijał”, dostała się wilgoć, padł osuszacz i weszła rdza) – dlatego gdy słyszymy bajeczkę bezpieczniej poszukać innego modelu.
Wewnątrz auta przyjrzyjmy się też wszystkim przetarciom, jak wygląda kierownica, jak tapicerka? Jak przyciski na konsoli? Jak dźwignia zmiany biegów, albo klamki drzwi i przyciski na drzwiach0? Jak okładziny pedałów? Zwłaszcza te wiele nam powiedzą, auto ma przebieg 150 tys. km, a okładziny jak z fabryki? Przebieg to prawdopodobnie kolejna bajka, auto miało nalatane tyle, że trzeba było nakładki wymienić. 150 tys. km to zdecydowanie zbyt mało by do takiej wymiany zmusić. To samo w sytuacji, gdy fotele noszą ślady wyraźnego zużycia, a wielofunkcyjna kierownica wygląda “jak z żurnala”. Była przekładka, a to oznacza że w głowie powinien nam zadzwonić alarm.
Pamiętajmy, że o ile w Polsce przeciętnie kierowcy jeżdżą 20 tys. km, to u naszych zachodnich sąsiadów przebiegi roczne rzędu 40 i 50 tys. km nie są wcale rzadkością. Dlatego auto “po Niemcu” mające ponad 10 lat i przebieg rzędu 150 tys. km to albo “biały kruk” albo… przekręcony licznik. Co waszym zdaniem jest bardziej prawdopodobne? Naprawdę przestańmy już hołdować idiotycznej regule, że “do 200 tys. km to auto jak nowe”. Zadbany egzemplarz z nalatanymi 350, ba nawet 400 tys. km może jeszcze posłużyć, zwłaszcza gdy dany model wyposażono w jeden z lepszych pod względem trwałości silników.
Jeżeli kupujemy auto klasy premium, można zainwestować w usługę profesjonalnego sprawdzenia przebiegu. W ucyfrowionych w znacznym stopniu autach, wiele układów kontrolnych przechowuje dane pozwalające z dość dużą dokładnością oszacować rzeczywisty przebieg, dodatkowym plusem jest to, że sterowniki przechowują też informacje np. o liczbie uruchomień silnika, czy czasie łącznej jego pracy i wiele innych danych, ale już te dwie wymienione przez nas wartości mogą być wskazówką, podzielenie widocznego przebiegu przez czas pracy silnika da nam średnią prędkość eksploatacji danego auta. Dziwnie niska wartość? Licznik jest cofnięty. Dziwnie wysoka? Silnik (ze sterownikiem) był wymieniany.
4 – silnik
Kolejny etap to otwarcie maski. Nie jesteś mechanikiem, nie znasz się na silnikach? Nic nie szkodzi, to co tu wymienimy z pewnością będziesz w stanie ocenić samodzielnie. Na wstępie przyjrzyj się temu jak wygląda pas przedni auta, nie ma śladów zderzenia lub naprawy? A jak wyglądają mocowania układu chłodzenia czy reflektorów? Czy osłona maski jest sztywno do niej przymocowana? Jeżeli nie, to może być sygnał blacharskiej naprawy maski. Oczywiście poszukujemy śladów niefabrycznych mocowań, niedostatków napraw lakierniczych. I cały czas pytajmy w razie wątpliwości.
Jeżeli chodzi o sam silnik, to delikatnie wyjmijmy bagnet i oceńmy stan oleju. Czy nie jest go za mało? Czy nie ma smolistej konsystencji (zaniedbanie)? Warto też uruchomić silnik przy lekko odkręconym korku oleju – wydostaje się dym? To może oznaczać poważne koszty. Zwróćmy też uwagę na ogólny wygląd silnika. Jest czysty jak w nowym aucie? To podejrzane może oznaczać próbę ukrycia wycieków. Zachlapany? Wycieki nawet nie są ukryte. Przybrudzony, ale suchy? W aucie używanym to najlepsza opcja. Warto też poszukiwać wszelkich zawieszek i nalepek eksploatacyjnych, które mogły trafić pod maskę np. podczas wymiany oleju i innych płynów, czy np. w wyniku wymiany paska rozrządu (podczas wymiany takich elementów mechanicy zaznaczają przebieg w czasie wymiany).
5 – stacja diagnostyczna
Im więcej pieniędzy chcemy wpakować w używane auto, zwłaszcza gdy jest ono klasy premium, tym bardziej opłaca się pojechać z właścicielem autem na stację diagnostyczną. Ważne! Wy wybieracie stację diagnostyczną, a nie właściciel. Sprzedawca nie zgadza się na to? Żegnamy się i rozstajemy. Dalsza dyskusja nie ma sensu, szukamy kolejnego auta.
Oczywiście sprawdzenie auta na stacji diagnostycznej nie jest za darmo, ale najczęściej warto ponieść ten wydatek. Przy okazji po podniesieniu pojazdu możemy sprawdzić stan podwozia, rdza na wymiennych elementach układu zawieszenia (i tak co jakiś czas wymienianego) nie jest tak niepokojąca, jak na stałych elementach podwozia, o które to zawieszenie jest oparte. Niech mechanik sprawdzi luzy, stan wahaczy, przegubów, sworzni, silenblocków, czy łożysk (w przypadku kolumn McPhersona). W przypadku gdy wybieramy auto z instalacją LPG wizyta na stacji diagnostycznej to również okazja do sprawdzenia czy przypadkiem mocowania przewodów gazowych nie są przeżarte korozją.
No i nie odmawiajmy sobie prawa do jazdy próbnej. Niektórzy sprzedawcy się tego obawiają, ale powiedzmy sobie szczerze, najczęściej jazdy próbnej odmawiają ci, którzy chcą wcisnąć trupa, a nie sprawne auto. Nie dajmy się też nabrać na triki wytrawnych handlarzy, którzy przewiozą nas łaskawie na fotelu pasażera pokazując, jak świetnie działa klima (dmuchawa na maksa) i gra radio (głośno!) i jeszcze do tego będą nawijać jaki to złoty interes życia wam się szykuje. Nie. Jedziemy z właścicielem oczywiście, ale to my powinniśmy prowadzić. I żeby było jasne, nie chodzi o jakieś dalekie jazdy.
W przypadku normalnie zarejestrowanego (polskie tablice, żadne “niemieckie przeklejanki”!), ubezpieczonego auta, jazda próbna to naprawdę żadna łaska. A już krótka przejażdżka w ciszy (żadnego radia czy dmuchawy – klimę przecież sprawdziłeś wcześniej, prawda?) da nam odpowiedzi, na temat tego: jak pracuje układ kierowniczy? Czy auto ściąga? Jak działają hamulce? Czy skrzynia biegów pracuje normalnie, czy haczy? Jak pracują amortyzatory? I oczywiście słuchamy jak to wszystko pracuje. Pamiętajmy, że sprzedawca nawet jak ma auto ubezpieczone w AC, może zastrzec, że za ewentualne uszkodzenia płacimy my – ma do tego prawo. To w gestii ubezpieczonego leży, czy zechce on skorzystać z AC (i stracić zniżki). Zadbajmy również o własne prawne bezpieczeństwo – nie zgadzajmy się na jazdę po drogach publicznych niezarejestrowanym autem. Taki samochód nie ma prawa poruszać się po drogach publicznych! Nawet jeżeli rejestracja jest w porządku, a sprzedawca jest uprawniony do dysponowania autem, sprawdźmy, czy auto jest ubezpieczone!