Kupno używanego auta to dla większości z nas jedyny sposób na posiadanie własnych czterech kółek. Nowe samochody są… po prostu drogie. Wielu z nas zwyczajnie nie stać na nowe auto. I nie chodzi o to by “szpanować na dzielni”. Samochód to po prostu narzędzie, często wręcz niezbędne i naprawdę ułatwiające życie: dojazdy do i z pracy, odwożenie dzieci do szkoły/przedszkola, prowadzenie własnej działalności, itd. Jednak kupno używanego samochodu to stres. Tym bardziej, że nieuczciwi handlarze nie próżnują, by czym prędzej upłynnić posiadane “aktywa”. Jakie są ich najczęstsze sztuczki? I jak – przynajmniej częściowo – możemy się przed nimi bronić?
Cofanie licznika – oszustwo, a nie “korekta”
Cofanie licznika przebiegu to wciąż masowe zjawisko. Niektórzy mówią “korekta”, co jest bzdurą. Po co ta pobłażliwość? To tak, jakbyśmy o kradzieży mówili “pożyczka”. Korektę to sobie można nosa zrobić, cofanie licznika z premedytacją to zwykłe oszustwo, a do tego obecnie wg prawa stanowi przestępstwo. I co z tego? Proceder trwa w najlepsze. Dlatego nie sugerujmy się absolutnie przebiegami widocznymi w ogłoszeniach. Wiele o prawdziwym przebiegu auta powiedzą nam dokładne i przeprowadzone z pomocą fachowca oględziny danego pojazdu. Rzeczywisty przebieg auta może być zapisany w wielu miejscach auta. I nie chodzi tylko o różne sterowniki elektroniczne pojazdu, ale również niewspółmierne zużycie poszczególnych elementów wyposażenia wnętrza.
“Niemiec tylko do kościoła raz w tygodniu jeździł”
Ile razy to już słyszeliśmy? Mimo to jak pelikany masowo łykamy piętnastoletnie diesle z przebiegiem 175 tys. km… Przyjrzyjmy się faktom. Najpopularniejszym kierunkiem, z którego pochodzą importowane do Polski auta używane to wciąż Niemcy. Jednak sugerowanie, że każdy jeden Niemiec robi przebiegi na miarę zawodowego kierowcy byłoby zakłamaniem rzeczywistości. Owszem, Niemcy mają gęstą sieć autostrad. Logiczne, że z nich korzystają, jednak statystycznie rzecz biorąc średnie roczne przebiegi nie są jakieś kolosalnie duże, zobaczcie na poniższy wykres:
Jak widać, w roku 2019 średni roczny przebieg auta w Niemczego (ogólnie) to 14 160 km. Największe średnie przebiegi – co logiczne – mają auta z silnikami wysokoprężnymi (19 700 km/rocznie). Oczywiście zdarzają się auta o znacznie mniejszych rocznie przebiegach, ale też samochody służbowe, które rocznie wykręcają 60 tys. km i więcej. Jak myślicie? Które trafiają na parkingi nieuczciwych handlarzy? Zgadliście – te zajechane. Dziesięcioletnie auto o “służbowej” przeszłości może mieć de facto nalatane grubo powyżej 500 000 km, mimo to na placu sprzedawcy, to samo auto z nabłyszczonym plakiem wnętrzem pokaże 175 – 200 tys. km przebiegu. Magia.
Auta o niskich przebiegach w Niemczech naprawdę istnieją, ale nie są one sprowadzane, bo… po prostu trzymają cenę. I to znacznie wyższą niż średnia dla danego rocznika konkretnego modelu w Polsce. Natomiast te “prawdziwe okazje” to najczęściej zajeżdżone auta o bardzo wysokich przebiegach, poddawanych “korekcie”. Naprawdę sensownie jest przyjąć, że średni przebieg roczny KAŻDEGO auta importowanego do Polski nie jest mniejszy od 30-35 tys. km rocznie. Widzicie 12-letni fajny wóz na placu? Przyjmijcie, że auto przejechało już ok. 400 000 km, a nie połowę tego dystansu. Paradoksalnie, auto z dużym przebiegiem nie powinno nas przerażać, bo wszystko zależy od jego stanu i tego, czy poprzedni właściciel o nie dbał. Zadbany egzemplarz z przebiegiem pół miliona km, może być dużo lepszym wyborem niż auto z trzykrotnie mniejszym przebiegiem użytkowane przez ignorującego zalecenia eksploatacyjne, niespełnionego fana Sebastiena Loeba.
Bagatelizowanie problemu – “Klima? Działa, tylko trzeba nabić”
Nie dajmy się nabrać. Sprawna klimatyzacja to działająca klimatyzacja. Jeżeli czynnika chłodniczego w systemie brak, to znaczy że uszkodzenie jest poważne i “nabicie” nic tu nie da. Wielu handlarzy stosuje tego typu zabiegi wprowadzając w błąd co do faktycznego stanu pojazdu. Auto z LPG nierówno pracuje? “Drobiazg – trzeba podregulować”. Bzdura – przyjmijmy prosty fakt. Jeżeli handlarz nie naprawił danej “drobnostki” to znaczy, że problem jest na tyle poważny, że sprzedającemu nie opłacało się go niwelować. Miłe usposobienie i “piękne słówka” nie powinny nas zwieść od istoty sprawy – faktycznego stanu technicznego auta. Pamiętajmy, my też zawsze możemy pięknie podziękować.
Fałszowanie pochodzenia – “Starsza Pani niepaląca tym jeździła”
Kolejny tak popularny, że już wręcz oklepany trik to fałszowanie pochodzenia. Wbijmy sobie do głowy raz na zawsze – żaden “Niemiec” nie jeździ tylko do kościoła (czy gdziekolwiek tam handlarz wymyśli byle uzasadnić przekręcony licznik). Niemcy to dość praktyczny naród. Gdy Berlińczyk dekadę temu kupił diesla, to najprawdopodobniej dlatego, że jego zdaniem (słusznym zresztą) był to sposób na optymalizację kosztów dojazdów do pracy, a pracował np. w odległym o ponad 150 km od Berlina Magdeburgu. Tak wyglądają te “dojazdy do kościoła” w Niemczech. Niemcy też doskonale znają ten trik, czego doskonałym dowodem jest poniższa, zabawna reklama Golfa.
Fałszowanie dokumentacji
Wartość książeczki serwisowej jako dokumentu mającego potwierdzić rzekomą prawdziwość historii eksploatacji danego pojazdu jest niestety znikoma. Wystarczy zajrzeć na popularny portal aukcyjny i znajdziemy mnóstwo gotowych in blanco książeczek serwisowych z logo dowolnej marki:
Dostępne są też książeczki w innych językach (można dopasować do kraju pochodzenia oferowanego modelu), a także książeczki z różnych roczników (też można dopasować do rocznika auta). Pieczątki? Podpisy? Cóż, długopis ma każdy, a pieczątka? Nieuczciwi handlarze dysponują ich imponującą liczbą, serwisy z Niemiec, Szwajcarii, Holandii, Francji, Włoch – co tylko trzeba. Niekoniecznie w rzeczywistości istniejące. Fałszowane są też karteczki zaczepianie w komorze silnika, mające sugerować “świeży” olej, fałszowane są nalepki informujące o rzekomej “niedawnej” wymianie rozrządu. Pewniejszymi dokumentami są faktury, bo ich podrabianie to już przestępstwo skarbowe, za które grozi kara do 8 lat pozbawienia wolności. Dokładnie tyle jak… za zbrodnię. Fiskus zdecydowanie “nie lubi” kantów. To też uwaga dla kupujących, którzy usłyszą od handlarza “propozycję” zaniżenia wartości na fakturze czy umowie zakupu auta. Nie gódźcie się na to! Raz, to przestępstwo, a dwa – w procesie odszkodowawczym możecie żądać odszkodowania tylko w kwocie widniejącej na fakturze/umowie. W końcu tyle wg dokumentów “zapłaciliście” za feralne auto, żądając kwoty wyższej “bo tyle zapłaciłem naprawdę!” przyznajecie się do współudziału w przestępstwie skarbowym. Generalnie – nie warto.
Umowa “na Niemca”
Widzicie sprowadzone auto, pracownik komisu dysponuje umową “in blanco” od “Niemca”, rzekomego ostatniego właściciela auta. Co może pójść nie tak? Wszystko. Po pierwsze, nie wiadomo, czy ów “Niemiec” w ogóle istnieje, pośrednika to nie obchodzi, bo w takim przypadku nie jest on w ogóle stroną transakcji i za nic nie odpowiada, a my w razie stwierdzenia oszustwa, np. przy próbie ubezpieczenia AC kupionego auta (towarzystwa ubezpieczeniowe mają bardzo duże możliwości kontroli historii auta) zostajemy bez pieniędzy, z bardzo dużym kłopotem i zagrożeniem karą!
Używany “dziecięsiolatek” z LPG na gwarancji
Toż to prawdziwa okazja? Widzicie auto, marka poszukiwana przez was, silnik co prawda duży, ale sprzedawca pisze, że LPG świeżo założone, jeszcze na gwarancji! Super? No tak. Tyle, że… jednak nie. Sprzedawcy, szczególnie ci nieuczciwi, doskonale wiedzą, że auta z LPG “schodzą lepiej”. W przypadku gdy mają na stanie auto z dużym, paliwożernym benzyniakiem, decydują się na montaż najtańszej, byle jak, instalacji gazowej (byle tanio), no ale klient widzi “LPG na gwarancji”. Generalnie auto z instalacją gazową powinniśmy oglądać z fachowcem znającym się na tego typu instalacjach lub obowiązkowo dokonać przed zakupem przeglądu tej instalacji, kontroli jej parametrów i fachowości montażu.
Drobiazgi maskujące zgniliznę
Mała ryska na drzwiach i cena niższa o 20 proc. od średniej dla danego modelu na rynku wtórnym? Wielu sprzedawców celowo podkreśla obecność drobnych wad, które mają uzasadniać cenę. Nie dajcie się na to nabrać. Niech pęknięta lampa tylna nie przesłoni wam obrazu całości. Bo owszem, reflektorek można tanio wymienić, ale przeoczony zgniły próg czy naruszona konstrukcja podwozia sprawiająca że auto nadaje się wyłącznie na złom to problem, z którym pozostaniemy po zakupie “okazji”.
Maskowanie to również fragmentaryczne odświeżanie wnętrza. Nowe obszycie kierownicy? Nowa gałka skrzyni biegów? Przyciski panelu kontrolnego wyglądające jak prosto z fabryki (odmalowane)? Samo zadbane wnętrze to atut, ale nieuczciwi handlarze wykorzystują to do maskowania tragicznego, faktycznego stanu technicznego danego auta. Zresztą patologia sięga znacznie głębiej. Co powiedzie na trociny czy przegotowany makaron (!) w bloku silnika lub w skrzyni? Takie “zagęszczenie” oleju niweluje wycieki. Na jazdę próbną wystarczy, ale fachowych oględzin (ze spuszczeniem np. próbki środków smarnych) taka manipulacja nie oszuka. Miejcie to na uwadze.
“Oszukiwanie” elektroniki
Współczesne auta, nawet te sprzed ponad dekady, wyposażone są często już w zaawansowaną elektronikę. Wielu kupujących decydując się na zakup auta używanego uzbraja się w wiedzę dotyczącą oznaczeń poszczególnych kontrolek na desce rozdzielczej danego modelu. Przecież tablica prawdę powie, nie? Nie. Handlarze doskonale o tym wiedzą. Bardziej prymitywne ich metody to mostkowanie połączeń elektrycznych pomiędzy poszczególnymi wskaźnikami – wtedy wszystkie się zapalą po przekręceniu kluczyka. Paradoksalnie równoczesne zapalenie to też wskazówka, bo w wielu autach nie wszystkie wskaźniki zapalają się równocześnie (np. wskaźnik świecy żarowej w dieslu zapala się chwilę później po przekręceniu kluczyka w stacyjce). Co bardziej sprytni oszuści instalują w sprzedawanych autach emulatory kontrolek – proste układy, których zadaniem jest zapalanie kontrolek na tablicy rozdzielczej zupełnie bez związku z faktycznym stanem pojazdu.
Tego typu zabieg pozwoli handlarzowi sprzedać “w pełni sprawne” auto z uszkodzoną instalacją gazową czy silnikiem (kontrolka “check engine”) z rozwalonym ABS-em (kontrolka ABS) czy bez poduszek powietrznych (kontrolka “airbag”). I to wszystko za niecałe 50 zł.
Paradoksalnie obecność dużej ilości elektroniki jest też pewnym ratunkiem dla kupującego. Szczególnie w przypadku chęci zakupu lepszego auta używanego absolutnie nie powinniśmy oszczędzać na kompleksowej diagnostyce komputerowej pojazdu. Emulator “oszuka” nasze oczy patrzące na deskę rozdzielczą pojazdu, ale wielu sterowników wbudowanych w układ elektroniki auta – już nie. Nie zapominajmy jednak, że choć diagnostyka komputerowa nie da się “nabrać” na emulator, to nie wykryje np. opiłek w oleju, czy wybitych tulei zawieszenia. Diagnostykę komputerową powinniśmy uzupełnić fachowym przeglądem mechanicznym. Nie chcecie tego robić? Cóż, to wasze pieniądze.